Diagnoza: Celiakia
Moja historia i cała „przygoda” z glutenem nie jest wcale przyjemna i krótka. Zapewne wielu z Was przeszło lub przechodzi ogromne męczarnie podczas szukania przyczyn różnych dolegliwości. Ze mną było podobnie. Na diecie bezglutenowej jestem od czterech lat. W lutym 2012 zdiagnozowano u mnie celiakię. Od tego czasu moje życie totalnie się zmieniło. Chyba nawet zaczynam zapominać niektóre smaki. Możecie nie wierzyć, ale przecież czasami wystarczy zapach świeżego pieczywa i od razu czujemy jego smak w ustach. Jednak ostatnio zaczynam mieć z tym problemy. Może to i dobrze – przynajmniej pokusa jest mniejsza. Ale do rzeczy, celiakia ma całą masę różnych objawów, co sprawia, że bywa bardzo trudna do zdiagnozowania. Albo inaczej, czasem trudno wpaść na to, że to akurat o nią chodzi.
Zacznijmy od początku…
W moim przypadku mimo iż układ pokarmowy dawał we znaki baaardzo długo, aż 5 lat męczyłam się zanim padła diagnoza. Zdaję sobie sprawę, że ludzie cierpią całe życie i na przykład w wieku późnej starości dowiadują się co im dolegało, jednak dla mnie 5 lat zdecydowanie wystarczy ;). Już pod koniec szkoły podstawowej i w gimnazjum źle znosiłam długie podróże autokarem, czy też pociągiem. Nie mówię tu o chorobie lokomocyjnej, bo ta na szczęście mnie nie dopadła. Jednak wycieczki zawsze kończyły się wzdęciami i bólem brzucha, który był twardy jak kamień. Wtedy jak i przez kolejne lata słyszałam, że to zespół jelita drażliwego. Wcale tego nie wykluczam, bo do dziś różnie ze mną bywa jeśli chodzi o podróże. Jednak bóle dopadały mnie w późniejszych latach coraz częściej. W liceum wykryto u mnie wrzód na dwunastnicy, który podobno był wynikiem stresów przed zbliżającą się maturą. Później było już tylko gorzej, zaparcia trwające tydzień, bóle brzucha doprowadzające do omdleń. W szpitalu znowu usłyszałam, że to pewnie zespół jelita drażliwego… morfologia krwi w normie, kroplówka i do domu.
To był mój najgorszy okres w życiu, zaczęłam tracić jego sens. Najlepiej było rano, gdy wstawałam i brzuch mnie nie bolał, a po śniadaniu powrót do „rzeczywistości”. Wolałam nie jeść niż się męczyć, ale długo się tak nie da. Milion myśli w głowie… Co mi dolega? Czy ja kiedyś będę zdrowa? Ludzie jedzą co chcą, odżywiają się niezdrowo, nic im nie jest, a co ze mną? Chyba najgorsze jest, liczyć na pomoc lekarzy i jej nie otrzymać. Widocznie nie trafiałam na odpowiednich.
Ale co dalej?
Jednak po burzy zawsze wychodzi słońce. Od razu mówię, że nie wierzę w przypadki :). W grudniu 2011r. dostałam od mamy książkę „Obiecaj mi” Richarda Paula Evansa, którą polecam. Dzięki niej pierwszy raz dowiedziałam się, że jest taka choroba jak celiakia. Nadal źle się czułam, moje objawy nie do końca były takie same jak jednej z bohaterek książki, ale coś mnie ruszyło, zaczęłam szukać informacji w Internecie. Moja mama dostała namiary do lekarza – chirurga chorób wewnętrznych. Podejrzenie: wrzodziejące zapalenie jelita lub zespół Leśniowskiego-Crohna. Celiakia również była brana pod uwagę, jednak to nie ona wzbudzała największe podejrzenia wśród lekarzy. U mnie, nadal była na pierwszej pozycji. Gastroskopia, kolonoskopia, pobranie wycinków jelita cienkiego i oczekiwanie na wynik. Kolejny ciężki okres. Teraz wiem, że błędem lekarza było zalecenie – przejście na dietę lekkostrawną, ale też bezglutenową. Nie róbcie tego nigdy przed wykonaniem badań krwi na obecność przeciwciał. Po przejściu na dietę bezglutenową, wynik może być zafałszowany. Tak też było w moim przypadku.
Happy end?
Po rewolucji mojego żywienia, szybko zaczęłam odczuwać zmiany ze strony układu pokarmowego, jak i poprawę samopoczucia – duuużaą poprawę. Wynik biopsji i badanie genetyczne potwierdziły celiakię. Zaczęłam uczyć się żyć na nowo – żyć bezglutenowo. Niestety nie jest tak kolorowo, jakby się mogło wydawać.
Zapraszam do śledzenia kolejnych wpisów. Ciąg dalszy nastąpi 😉